środa, 28 stycznia 2015

Spoglądał na mnie spomiędzy krat niewielkiej klatki w której go umieszczono. Nie wiedział dlaczego po raz kolejny musi tu siedzieć o tej beznadziejnej porze, ale mógł się spodziewać, że nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek terapią. Od jakiegoś czasu nie pytałem go nawet o nic konkretnego.
- Co czujesz, kiedy odzyskujesz kolejne wspomnienia? - Mój głos zabrzmiał echem w pustej sali szpitala stanowego Baltimore.
Graham przekrzywił głowę i starał się złapać mój wzrok, ale nie pozwalałem mu na to. Siedziałem w bezpiecznej odległości i spoglądałem na jego dokumentację medyczną. Izolowałem się od jego szaleństwa doskonale wiedząc, jaki wpływ potrafi mieć ono na ludzi.
- Pragnienie zemsty. - Powiedział chłodno.
- Jak sobie ją wyobrażasz? - Zapytałem.
Chwila milczenia z jego strony zdawała przeciągać się w nieskończoność. Nie sądziłem, że doczekam odpowiedzi.
- Duszę go gołymi rękami, patrząc mu w oczy przez cały czas. - Zdawał się rozkoszować tymi słowami. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, a ja mimo woli skupiłem uwagę na jego odsłoniętej szyi.
Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, głośno wypuściłem z siebie powietrze.
- Sądzisz, że to by cię zaspokoiło? - Zapytałem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - Odparł, z krzywym uśmieszkiem, który tak nie pasował do tej poczciwej i łagodnej twarzy. Przez chwilę wyglądał jak rasowy psychopata, gotów zabić wszystkich dla osiągnięcia celu - zemsty na Lecterze.
Powoli wstałem, opierając się o laskę i zbliżyłem o kilka kroków do klatki.
- Gdybym nie był pewien, że to Lecter jest naszym mordercą, nie uwierzyłbym w twoją niewinność ani przez chwilę. - Pokręciłem głową.
- Gdybyś w pełni wierzył w moją niewinność, nie rozmawialibyśmy teraz. A to byłaby straszna szkoda. - Mężczyzna pochylił się w moją stronę tak nagle, że aż odsunąłem się od krat, by być poza zasięgiem jego rąk. Nieco zachwiałem się na nogach, nim lepiej oparłem swój ciężar ciała na lasce. Will zmierzył mnie, nie tracąc swojego dobrego nastroju.
Czułem się jakbym był jego pośmiewiskiem.
- Doktorze Chilton... - Zaczął, łagodniejszym tonem.
- Koniec sesji. - Westchnąłem, odchodząc w stronę swojego gabinetu.



Nie wiem dlaczego, ani od jak dawna słuchałem nagrań z mikrofonów umieszczonych przy celi Willa. Znużony, ze szklanką whiskey w dłoni i słuchawkami na uszach siedziałem wygodnie na kanapie. Dawno temu powinienem był już wyjść ze szpitala, ale to nawet nie przeszło mi przez myśl.
Wsłuchiwałem się w miarowy oddech Grahama sądząc, że śpi.
Oddech, który stawał się coraz szybszy, płytszy, aż w końcu zmienił się w urywane i ciche jęki.
- Frederick...
Przeszedł mnie gwałtowny, przyjemny dreszcz, kiedy tylko usłyszałem swoje imię.

- Frederick? - Obudziłem się, w niedorzecznie niewygodnej pozycji skulony na wpół na krześle, na wpół na szpitalnym łóżku Willa. Spojrzałem na mężczyznę z uśmiechem, mimo zmęczenia. Roztarłem sztywny kark, a on pokręcił głową.
- Wracaj do domu, wyśpij się porządnie.
- Nie wyśpię się bez ciebie. - Wzruszyłem ramionami, po czym przeciągnąłem się. Nie pamiętałem co takiego mi się śniło, pamiętałem jedynie, że nawet poza świadomością potrzebowałem obecności tego cudownego mężczyzny w tej, czy innej formie.
Na oparciu krzesła na którym siedziałem wisiała moja marynarka. W prawej kieszeni znajdowało się niewielkie pudełko, które czekało, aż ofiaruję jego zawartość Willowi. Ja czekałem jednak na inną, odpowiednią chwilę od dnia w którym się obudził. Zdecydowałem, że zrobię to nie wcześniej, niż w dniu jego powrotu do domu...

środa, 12 listopada 2014

Ostatnie dwa miesiące były dla mnie wyniszczającym wysiłkiem. Nie sądziłem, że byłbym w stanie znieść takie tempo, ale oto stałem przy łóżku Willa, omal nie wypuszczając z rąk kawy, gdy zobaczyłem, że odzyskał przytomność. Ostrożnie odstawiłem papierowy kubek i przysiadłem przy jego łóżku, ujmując jego dłonie i całując je ze szczęścia.
- Co się stało? Co ty...? - Dotknął mojego policzka i spojrzał mi w oczy.
- Ostrożnie. - Uprzedziłem, kiedy chciał usiąść. Był jednak zbyt słaby, by to zrobić.
Wezwałem pielęgniarkę dzwonkiem na dyżurkę. Lekarze powinni być przy nim w ej chwili, co oni robili tak długo?
- Zostałeś ciężko ranny, długo byłeś nieprzytomny.  - Tłumaczyłem spokojnie, starając się dawkować mu szok. - Teraz musisz pozwolić się zbadać, w porządku?
Pielęgniarka zajrzała jedynie do sali, po czym popędziła po dr. Foster.
- Ranny?  - Dopytywał Will. Jego głos był słaby i ochrypły, ale nie mógłbym być szczęśliwszy słysząc go.
- Rana cięta, brzuch. Hannibal. - Powiedziałem krótko. Miałem nadzieję, że mężczyzna z czasem przypomni sobie co wydarzyło się wieczora, gdy postanowił wrócić do Baltimore.
- Cholera... - Zaklął cicho, usiłując zmienić swoją pozycję. Pomogłem mu, poprawiając poduszki i podnosząc część jego łóżka pilotem. Wtedy do sali weszła lekarka, w pośpiechu, zapinając swój kitel.
- Panie Graham, witamy wśród żywych. - Ogłosiła z uśmiechem. - Pozwoli pan, że sprawdzimy, czy jest pan z nami w całości? - Stanęła przy łóżku i sprawdziła wyniki z ostatnich kilku dni. - Doktorze Chilton, powinien pan dokończyć swoją kawę na zewnątrz. - Zwróciła się do mnie, a ja bez słowa protestu ścisnąłem dłoń Willa w pożegnaniu i wyszedłem na korytarz.
Nie potrafiłem znaleźć sobie tam miejsca. Chodziłem po całym oddziale, czując drżenie w dłoniach i znajomy ból brzucha. Straciłem ochotę na kofeinę po tym, jak adrenalina skutecznie podniosła mi ciśnienie, mimo wszystko wypiłem kawę, byle poczuć w ustach ten gorzki, trzeźwiący umysł smak.
Byłem pewien, że Will to przetrwa.
Gdyby Hannibal Lecter chciał go zabić, nie pozostawiłby mu szans, ani narządów. Czułem do niego mieszaninę wstrętu i wdzięczności, zupełnie jakbym miał torsje po ciężkiej nocy. Tym uczuciom towarzyszyło coś jeszcze - strach. Ale nie ten, jaki odczuwałem ukrywając się przed światem w Wolf Trap. Strach motywujący do działania.
Kiedy tylko oczyszczono mnie z zarzutów i odzyskałem kontrolę nad swoimi zasobami przeznaczyłem je na dwie rzeczy. Umieszczenie Willa i Abigail w najlepszej klinice w stanie, oraz na detektywów. Nie miałem zamiaru pozwolić Kanibalowi na to, by cieszył się swoją wolnością.
Dałem im jedno, proste polecenie: Zlokalizujcie go i dostarczcie do mojego szpitala. Żywego.

Wsadziłem roztrzęsione ręce do kieszeni, odnajdując w jednej z nich telefon. Wybrałem numer do Abigail, nie przejmując się, że obudzę ciężarną dziewczynę w środku nocy. Obecnie przebywała w moim mieszkaniu, otoczona alarmami przeciwwłamaniowymi i osobistą ochroną za naciśnięciem przycisku. Nalegałem na te środki ostrożności.
Telefony w środku nocy nie były w naszym zwyczaju, pewnie dlatego odebrała po jednym sygnale.
- Will się obudził. - Powiedziałem prosto.
W odpowiedzi usłyszałem cichy, dziewczęcy śmiech.
- Wszystko jest w porządku. Śpij dobrze, zamówię Ci taksówkę na rano. - Oznajmiłem.
- Nie zasnę po takich wiadomościach. - Zaprotestowała.
- Dobrze, zamówię ją za chwilę, zbieraj się. - Rzuciłem, rozłączając się.
Kilka kliknięć w aplikacji i miałem pewność, że dziewczyna będzie obok w ciągu pół godziny.

Powinienem był zadzwonić do Jacka Crawforda i poinformować go o tym, że jego najlepszy agent przeżył, ale nie miałem ochoty na rozmowę z tym dupkiem. Zamiast tego zadzwoniłem do Blooma. Ostrzegłem go, że ma nie przekazywać tej wiadomości dalej przez następne dwa dni, bo inaczej odstrzelę tą laskę z National Tattler jeśli się tu zjawi przed FBI. Działałem półautomatycznie, od dawna gotowy na dzień, w którym Will do nas wróci.

Kiedy w końcu lekarka pozwoliła mi wejść do sali, Abi powoli kroczyła za mną, ze swoim krągłym brzuchem wielorybka. Mimo tego, że była w 26 tygodniu ciąży, bliźnięta sprawiały, że rosła wszerz w zaskakującym tempie.
- Pan Graham potrzebuje teraz spokoju. Maksymalnie dziesięć minut. - Oznajmiła Dr Foster, wpuszczając nas do środka.

sobota, 8 listopada 2014


Miarowy, powtarzający się dźwięk zakłócił mój sen. Poczułem zapach kwiatów, tak intensywny, że aż irytujący. Otworzyłem oczy i dostrzegłem biały sufit. Próbę podniesienia się uniemożliwił mi ból brzucha.
Uniosłem ostrożnie głowę i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dotarło do mnie, że jestem w szpitalu. Nie miałem jednak pojęcia, jak się tam znalazłem.
Obok nie było nikogo, przy łóżku stał jednak fotel, sugerujący, że ktoś mnie tu odwiedzał. Zlokalizowałem źródło irytującego zapachu - na szafce obok łóżka stały cztery bukiety kwiatów.
Nacisnąłem przycisk wzywający pielęgniarkę, chcąc ją poprosić o przestawienie roślin i udzielenie mi jakichś wyjaśnień. Zamiast pracownicy szpitala do pomieszczenia wszedł Frederick, trzymający w dłoni kubek z kawą z automatu.
- Gdzie ja jestem, co się stało? - spytałem od razu.
- Jesteś w szpitalu - zaczął.
- Tyle zdążyłem sam zauważyć - przerwałem mu szorstko, a po chwili dodałem. - Wybacz, nie chciałem być niemiły. Chcę się tylko dowiedzieć, co się dzieje.
- Pamiętasz coś? - spytał ostrożnie.
Starałem się wysilić umysł, ale ostatnie co pamiętałem, to powrót do domu po wizycie w Wolf Trap. Otwieram drzwi, wchodzę, ściągam kurtkę... I budzę się tutaj.
Miałem odpowiedzieć Frederickowi, ale do sali weszła pielęgniarka.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Personal psychiatrist

Sny przykrywały moją świadomość obciążając ją i zaciemniając, niczym ołowiany płaszcz. Nie przynosiły ani odpoczynku, ani ukojenia. Od kilku tygodni wydawało mi się jakbym nie mógł wziąć głębokiego, pełnego oddechu i uczucie to nie opuszczało mnie pomimo nowo odzyskanej wolności.
Postanowiłem odrzucić od siebie niewygodną przeszłość. Może i było to najtchórzliwsze z możliwych posunięć, ale nigdy nie miałem się za bohatera.
Zaraz po śniadaniu postanowiłem poszukać dobrego handlarza nieruchomościami, który wyciągnie jak najwięcej za mój dom w centrum. Dzwoniłem do dwóch lub trzech, nim w końcu uznałem, że rozmawiam z kimś kompetentnym. Niestety, ustalenie szczegółów wymagało ode mnie spotkania się z agentem na mieście. Przekazałem kobiecie, że przemyślę jeszcze ten wybór i skontaktuję się z jej agencją do końca tygodnia.
Przejrzałem ceny kilku domów o podobnych parametrach, ale żaden z nich nie zadowalał mnie choćby w połowie tak, jak ciemne tapety i wysłużona kanapa Wolf Trap. Uznałem, że nie jestem w nastroju na wybieranie kolejnego domu, nim nie pozbędę się tego straszydła i internet powiódł mnie od wiadomości, przez śmieszne koty, aż do artykułów naukowych z mojej dziedziny...
I do nationaltattler.com
Nie chciałem nawet zastanawiać się jak Freddie zdobyła zdjęcia mnie wychodzącego ze szpitala i wchodzącego do domu.
Nim przeczytałem tytuł artykułu usłyszałem kroki, które bez problemu rozpoznawałem.
- Mogłeś mnie wczoraj obudzić, gdy wychodziłeś. - Rzuciłem.
"Były psychiatra Frederick Chilton znów na wolności dzięki morderstwu sędziego. Z kim współpracował Rzeźnik z Chesapeake?"
Podniosłem wzrok, odrzucony tonem dziennikarki i zobaczyłem, że mężczyzna nie jest sam.
- Och, witaj Abigail? - Uniosłem brwi.
- Witaj, Frederick. - Odparła spokojnie. - Jeśli pozwolicie, wyjdę na spacer z psami. Potrzebuję przewietrzyć umysł. Wrócę za godzinę. - Rzuciła, po czym zawołała Wilsona, a reszta futrzastego stada podążyła za nim.


Odetchnąłem, gdy znalazła się już za domem.
- Obiecałem jej to. Nalegała. - Wytłumaczył Will.
- Nic dziwnego. Długo miała Hannibala w głowie. Jest silna. - Powiedziałem, patrząc przez okno na odchodzącą dziewczynę. - Ty za to... wyglądasz potwornie. - Zamknąłem laptopa, kiedy mężczyzna dosiadł się do mnie na kanapę.
- Dzięki, zawsze miło coś takiego usłyszeć. - Wygiął usta w gorzkim, zbolałym uśmiechu.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytałem. Szczerze martwił mnie jego stan.
- To chyba grypa. Przejdzie mi. - Zbył mnie szybko.
W odróżnieniu od niego nie musiałem być empatą, by wiedzieć, że ktoś kłamie mi w żywe oczy. Zwłaszcza, gdy był to ktoś bliski.
- Grypa? - Powtórzyłem - Nie wciskaj mi kitu, Will. Chociaż ty bądź ze mną szczery.
- Nic mi nie będzie. - Upierał się przy swoim. - Teraz to ja powinienem o Ciebie dbać. Kilka dni temu byłeś ledwie żywy.
- Gdzie są moje leki przeciwbólowe? - Zapytałem wprost.
Ból nie przeszkadzał mi już w poruszaniu się, detoks w szpitalu sprawił, że szybko zapomniałem o opiatach, ale znałem syndrom odstawienia nie tylko z podręcznikowego opisu.
- Will... - Jęknąłem z rezygnacją, kiedy nie zaprzeczał. - Jak mogłeś się w to wkopać? - Zapytałem. - Nie mogłeś naciągnąć Hannibala na receptę, cokolwiek?
Bardziej martwiło mnie to, jak musi cierpieć, niż fakt, że się uzależnił.
- Hannibal z chęcią podaje mi ibuprofen i pyralginę. - Prychnął.
Objąłem go ostrożnie, a on nie protestował. Po kilku cichych westchnięciach wtulił się we mnie,  ja czułem jego drżące ręce spoczywające na moich kolanach.
Okryłem go kocem, choć wiedziałem, że to niewiele da.
- Zadzwonię do Bloom, ona z chęcią Ci pomoże. I nie powinna być zbyt napięta na grzebanie Ci w głowie. Tylko obiecaj mi, że nie wkopiesz się w odstawienie bez nadzoru twojego osobistego psychiatry. - Pocałowałem jego przydługie już loki.

Nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, ale podczas wczorajszej rozmowy coś kazało mi obiecać Abigail, że zabiorę ją do Wolf Trap. Dlatego dzisiaj tuż po śniadaniu wyszliśmy z domu.
- Chcesz prowadzić? - spytałem. - Nadal nie czuję się zbyt dobrze, obawiam się, że to grypa  - dodałem.
- Pewnie, ale w takim razie jedziemy moim autem - zarządziła. - Nie zamierzam siadać za kierownicą tego olbrzyma - spojrzała na mój samochód niemalże z wyrzutem.
Wsiedliśmy do jej zielonego Mini i ruszyliśmy w stronę Wolf Trap.

- Co teraz zamierzasz, zanim się wyprowadzisz? - spytała Abigail, nie odrywając wzroku od drogi.
- Zamierzam złapać Rozpruwacza - odparłem.
Resztę podróży spędziliśmy w ciszy.

Zastaliśmy Fredericka siedzącego na kanapie z laptopem na kolanach.
- Mogłeś mnie wczoraj obudzić, gdy wychodziłeś - odpowiedział na moje powitanie, nadal patrząc w ekran komputera. Po chwili spojrzał na nas. - Och, witaj Abigail - powiedział, nie kryjąc zaskoczenia.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

- Will, wiem, że to nie jest odpowiednia pora... - Zaczęłam, wchodząc do sypialni moich opiekunów. Wiedziałam, że Hannibal przez co najmniej 4 godziny będzie zajęty swoimi pacjentami, a potrzebowałam rozmawiać z Willem na osobności.
- Wiem, że wypuścili Fredericka. - Powiedziałam cicho. - Jak on się czuje?
- Zważywszy na okoliczności, powiedziałbym, że trzyma się całkiem nieźle. - Odparł mężczyzna, który siedział na łóżku z jakąś książką, zmagając się ze snem, który nie chciał nadejść.
- Wyprowadzisz się teraz od nas? - Zapytałam wprost.
- Nie mogę sobie na to pozwolić. Jeszcze nie. - Pokręcił głową na tyle gwałtownie, że jego loki podskoczyły. Uśmiechnęłam się do siebie, przypominając sobie o tym, jak potrafiłam obserwować go godzinami z biblioteczki w gabinecie Lectera, marząc o kręconych włosach. Głupie myśli nastolatki. Teraz nie mogłam sobie na nie pozwolić, więc uśmiech zgasł równie szybko, jak się pojawił.
W mojej głowie zaczęły kłębić się inne myśli i wszystkie niewypowiedziane słowa, które bały się ujrzeć światło dzienne. Boję się. Boję się Hannibala. Boję się sprzeciwiać się mu. Boję się, że wolność to złudzenie w którym żyję. Nie mogłam rzucić wszystkiego i uciec. Nie miałam pieniędzy, byłam w ciąży, nikt nie przyjmie mnie w tym stanie do pracy, nie skończyłam szkoły...
- Chcę odwiedzić Wolf Trap. - Wyrwało mi się.
- Abigail, nie chcę sugerować, że to byłoby naruszeniem mojej prywatności, ale...
- Ale byłoby. - Przerwałam mu. - Wiem o tym. Po prostu to tak cholernie niesprawiedliwe, że ty masz dokąd uciec, a ja mogę tylko siedzieć w czterech ścianach i... im dłużej rozmawiam z Hannibalem tym bardziej boję się o siebie. On powtarza, że przy nim mogę czuć się bezpiecznie, że mm jego opiekę i... Ale...
- Oboje znamy prawdę.
- Nie chcę jej znać. Chcę czuć się bezpiecznie.

piątek, 25 lipca 2014


Gdybym mógł, zostałbym w Wolf Trap już na zawsze. Albo, lepiej, wyjechałbym z Frederickiem gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie mógłbym siedzieć na plaży godzinami i wykonywać jakąś niezbyt skomplikowaną pracę. Gdzieś, gdzie mógłbym spróbować być szczęśliwy. Tak naprawdę, a nie tylko przez chwilę.
W momencie, gdy o tym pomyślałem, przypomniało mi się zdanie, przeczytane kiedyś w jakiejś książce. Najczęściej, nasze szczęście pozostaje na tym samym poziomie przez całe dorosłe życie, a sytuacje, jakie napotykamy nie mają na nie znaczącego wpływu. Miałem nadzieję, że autor tej książki się mylił. Że mam jeszcze szansę bycie szczęśliwym.
Oczywiście, nie mogłem zostać.
Frederick zasnął na kanapie, podczas gdy ja siedziałem w łazience. Nie chcąc go budzić, zostawiłem karteczkę, w której napisałem, że postaram się wrócić jutro i wsiadłem do samochodu.

Dojazd zajął mi dłużej niż zwykle. Jechałem powoli i ostrożnie, bo nadal narastający ból wszystkich części ciała znacznie obniżał moją zdolność prowadzenia samochodu.
- Will, dobrze się czujesz? - spytał Hannibal zaraz po tym, jak przekroczyłem próg. - Nie masz gorączki? Połóż się, przyniosę ci coś, po czym poczujesz się lepiej.
- Nie, zaczekaj - zacząłem niepewnie. - Ja tylko... Czy mógłbyś mi dać coś przeciwbólowego?
Prawdopodobnie nie powinienem był zadawać tego pytania. Ale w tej chwili nie byłem w stanie zachowywać się tak, jak powinienem.
- Dobrze, pójdę po aspirynę.