czwartek, 21 sierpnia 2014

Personal psychiatrist

Sny przykrywały moją świadomość obciążając ją i zaciemniając, niczym ołowiany płaszcz. Nie przynosiły ani odpoczynku, ani ukojenia. Od kilku tygodni wydawało mi się jakbym nie mógł wziąć głębokiego, pełnego oddechu i uczucie to nie opuszczało mnie pomimo nowo odzyskanej wolności.
Postanowiłem odrzucić od siebie niewygodną przeszłość. Może i było to najtchórzliwsze z możliwych posunięć, ale nigdy nie miałem się za bohatera.
Zaraz po śniadaniu postanowiłem poszukać dobrego handlarza nieruchomościami, który wyciągnie jak najwięcej za mój dom w centrum. Dzwoniłem do dwóch lub trzech, nim w końcu uznałem, że rozmawiam z kimś kompetentnym. Niestety, ustalenie szczegółów wymagało ode mnie spotkania się z agentem na mieście. Przekazałem kobiecie, że przemyślę jeszcze ten wybór i skontaktuję się z jej agencją do końca tygodnia.
Przejrzałem ceny kilku domów o podobnych parametrach, ale żaden z nich nie zadowalał mnie choćby w połowie tak, jak ciemne tapety i wysłużona kanapa Wolf Trap. Uznałem, że nie jestem w nastroju na wybieranie kolejnego domu, nim nie pozbędę się tego straszydła i internet powiódł mnie od wiadomości, przez śmieszne koty, aż do artykułów naukowych z mojej dziedziny...
I do nationaltattler.com
Nie chciałem nawet zastanawiać się jak Freddie zdobyła zdjęcia mnie wychodzącego ze szpitala i wchodzącego do domu.
Nim przeczytałem tytuł artykułu usłyszałem kroki, które bez problemu rozpoznawałem.
- Mogłeś mnie wczoraj obudzić, gdy wychodziłeś. - Rzuciłem.
"Były psychiatra Frederick Chilton znów na wolności dzięki morderstwu sędziego. Z kim współpracował Rzeźnik z Chesapeake?"
Podniosłem wzrok, odrzucony tonem dziennikarki i zobaczyłem, że mężczyzna nie jest sam.
- Och, witaj Abigail? - Uniosłem brwi.
- Witaj, Frederick. - Odparła spokojnie. - Jeśli pozwolicie, wyjdę na spacer z psami. Potrzebuję przewietrzyć umysł. Wrócę za godzinę. - Rzuciła, po czym zawołała Wilsona, a reszta futrzastego stada podążyła za nim.


Odetchnąłem, gdy znalazła się już za domem.
- Obiecałem jej to. Nalegała. - Wytłumaczył Will.
- Nic dziwnego. Długo miała Hannibala w głowie. Jest silna. - Powiedziałem, patrząc przez okno na odchodzącą dziewczynę. - Ty za to... wyglądasz potwornie. - Zamknąłem laptopa, kiedy mężczyzna dosiadł się do mnie na kanapę.
- Dzięki, zawsze miło coś takiego usłyszeć. - Wygiął usta w gorzkim, zbolałym uśmiechu.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytałem. Szczerze martwił mnie jego stan.
- To chyba grypa. Przejdzie mi. - Zbył mnie szybko.
W odróżnieniu od niego nie musiałem być empatą, by wiedzieć, że ktoś kłamie mi w żywe oczy. Zwłaszcza, gdy był to ktoś bliski.
- Grypa? - Powtórzyłem - Nie wciskaj mi kitu, Will. Chociaż ty bądź ze mną szczery.
- Nic mi nie będzie. - Upierał się przy swoim. - Teraz to ja powinienem o Ciebie dbać. Kilka dni temu byłeś ledwie żywy.
- Gdzie są moje leki przeciwbólowe? - Zapytałem wprost.
Ból nie przeszkadzał mi już w poruszaniu się, detoks w szpitalu sprawił, że szybko zapomniałem o opiatach, ale znałem syndrom odstawienia nie tylko z podręcznikowego opisu.
- Will... - Jęknąłem z rezygnacją, kiedy nie zaprzeczał. - Jak mogłeś się w to wkopać? - Zapytałem. - Nie mogłeś naciągnąć Hannibala na receptę, cokolwiek?
Bardziej martwiło mnie to, jak musi cierpieć, niż fakt, że się uzależnił.
- Hannibal z chęcią podaje mi ibuprofen i pyralginę. - Prychnął.
Objąłem go ostrożnie, a on nie protestował. Po kilku cichych westchnięciach wtulił się we mnie,  ja czułem jego drżące ręce spoczywające na moich kolanach.
Okryłem go kocem, choć wiedziałem, że to niewiele da.
- Zadzwonię do Bloom, ona z chęcią Ci pomoże. I nie powinna być zbyt napięta na grzebanie Ci w głowie. Tylko obiecaj mi, że nie wkopiesz się w odstawienie bez nadzoru twojego osobistego psychiatry. - Pocałowałem jego przydługie już loki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz