niedziela, 13 lipca 2014


Wieczorem wziąłem ostatnią tabletkę i, pod pozorami spaceru, pozbyłem się pustego opakowania, wrzucając je do pierwszego napotkanego kosza na śmieci. Krążyłem po ulicach miasta jeszcze trochę czasu, nie chcąc wrócić podejrzanie szybko. Gdy w końcu wróciłem, zjadłem kolację, mimo nie odczuwania zbytniego głodu, po czym położyłem się spać.
Chciałem się wyspać przed rozprawą, ale koszmary dosyć skutecznie mi to uniemożliwiły.
Nad ranem stwierdziłem, że nie ma sensu dalej próbować. Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie herbatę. Ciemność, powoli ustępująca miejsca światłu dnia, pogłębiała mój nie najlepszy, delikatnie mówiąc, nastrój. Tak bardzo chciałem, aby to wszystko okazało się tylko złym snem. Aby Frederick był bezpieczny. Aby Hannibal okazał się tylko wytworem mojej wyobraźni. Ale przebudzenie, jak na złość, nie nadchodziło.
Siedziałem, wpatrując się w ścianę. Herbata zdążyła ostygnąć, a na zewnątrz zrobiło się jasno.

Wyprasowanie koszuli zajęło mi dużo czasu. Co chwila znajdowałem kolejne zagniecenia, które byłyby niewidoczne pod marynarką. Zazwyczaj się czymś takim nie przejmowałem. Teraz jednak łatwiej było myśleć o prasowanej koszuli, niż o zbliżającej się rozprawie. Szczególnie, że znalezione ostatnio zwłoki, z którymi wiązałem tak duże nadzieje, okazały się tylko, przynajmniej według Lass, robotą naśladowcy. Jack uwierzył swojej protegowanej i, po wizycie w szpitalu, odesłał mnie do domu.

Chciałem wierzyć w zdrowy rozsądek przysięgłych. Chciałem wierzyć, że Frederick zostanie uniewinniony. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że bez jakichkolwiek dowodów świadczących o jego niewinności, jest to niezbyt prawdopodobne.
Wychodząc z samochodu pod budynkiem sądu, prosiłem Wszechświat o trochę więcej czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz