sobota, 28 czerwca 2014


Przestępowałam z nogi na nogę stojąc przed metalowymi kratami prowadzącymi do oddziału dla niebezpiecznych kryminalistów. Całe szczęście nikt nie mógł dostrzec tego zza małego wózka pełnego leków, który przed sobą pchałam. Na tym oddziale przebywali seryjni mordercy z całego kraju, umysły równie przerażające co niezgłębione. Byłam podekscytowana na myśl o pracy wśród nich. Musiałam oczywiście ukrywać to i otwarcie wspominać jedynie o szczęściu z awansu i pochwały.
Do kieszonki miałam przypięty nowy identyfikator, na który ochrona spoglądała z profesjonalną podejrzliwością.
Kiedy w końcu przekroczyłam ostateczną barierę znalazłam się na długim korytarzu. Tradycyjnie podchodziłam do cel, których numery były odnotowane na małych, papierowych kubeczkach z tabletkami. Procedura była jasna i bezpieczna.
Tabletki lądowały na tacy, która zapewniała transport przedmiotów do celi bez narażania się na kontakt z pacjentem. Do kubka nalewałam trochę wody, ewentualnie mieszankę wody z lekami które wymagały rozpuszczenia i czekałam aż pacjenci zażyją przy mnie wszystko. Następnie musieli udowodnić, że nie ukryli niczego pod językiem i zabierałam pusty kubek i wrzucałam go do kosza umieszczonego z boku wózka.
Ci, którzy przebywali na oddziale dłużej niż kilka miesięcy doskonale wiedzieli, że nie ma sensu kombinować. Zawsze mogłam odnotować odmowę spożycia leków, czy agresywne zachowanie, a lekarze zalecić unieruchomienie i podanie ich dożylnie, czy domięśniowo. O ile za pierwszym razem był to jedynie zastrzyk, za każdym kolejnym zalecano kroplówkę i unieruchomienie trwało godzinami.


Nie miałam większych problemów. Jeden z pacjentów wypluł leki na podłogę, patrząc na mnie z wyższością.
- Widzę, że to już kolejny raz, Panie Gray. Będę musiała poprosić lekarza o podanie leku w inny sposób. - Westchnęłam.
Nie przejmowałam się bluzgami, jakie usłyszałam w odpowiedzi.
Pchałam dalej mój wózek, aż do ostatniej celi.
Z początku sądziłam, że jest ona opuszczona, dopiero po chwili dostrzegłam nieruchomego pacjenta.
Pacjenta, który do niedawna był dyrektorem tego miejsca.
- Panie Dy... Chilton? - Powiedziałam łagodnie. Słyszałam od Barneya o tym, że stary dyrektor popadł w katatonię odkąd wyprowadzono go z izolatki.
- Mam polecenie przygotowanie Pana do badań. Dyrektor O'Neil osobiście chce poddać Pana leczeniu. - Mój głos stał się niepewny gdy zdałam sobie sprawę, że mówienie do posągu nie ma najmniejszego sensu. Obowiązywały mnie jednak pewne reguły.
- Panie Chilton, proszę stanąć pod ścianą, twarzą do niej podczas gdy pielęgniarz Pana...
Westchnęłam.
- Barney? Weźmy go po prostu na nosze, to nie ma sensu. - Odwróciłam się do pielęgniarza stojącego w korytarzu.
- Masz coś uspokajającego? - Zerknął do wózka w poszukiwaniu strzykawek.
- Wygląda na spokojnego. - Zauważyłam. - Tak, wiem, procedury. - Dodałam, gdy posłał mi strofujące spojrzenie. - Zerknę tylko w dokumentację, nie pamiętasz co ostatnio na nim stosowano?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz