Po powrocie do domu położyłem się spać i nie zamierzałem wstawać przez następne kilka dni. Miałem dosyć tego zimnego, chaotycznego świata, w którym niewinnych ludzi posądzano o zbrodnie, jakich nie byliby w stanie fizycznie popełnić, a prawdziwi mordercy byli nieuchwytni. Wiedziałem, że powinienem walczyć z tym światem, szukać dowodu na to, że Hannibal jest Rozpruwaczem, dzięki czemu Frederick zostałby wypuszczony ze szpitala. Wiedziałem, ale nie miałem siły. Za sprawą ostatnich wydarzeń mogłem jedynie spać i liczyć na to, że gdy się obudzę, to wszystko okaże się jedynie złym snem. Dlatego, gdy rano zadzwonił mój telefon, wyłączyłem go i poszedłem spać dalej.
Jakiś czas później obudził mnie głos Hannibala.
- Will, dobrze się czujesz? - spytał, przykładając dłoń do mojego czoła.
- Sądzę, że tak - odparłem bez przekonania, podnosząc się.
- Załóż coś na siebie i chodź do salonu, masz gościa.
Z żalem opuściłem łóżko i ubrałem się. W salonie czekał na mnie Jack.
- Dlaczego nie odbierasz?
Był zły, z pewnością wiedział już o wczorajszym zajściu. Na szczęście, nie poruszył tego tematu tutaj. Nie odpowiedziałem na jego pytanie.
- Znaleziono kolejne dwa ciała - poinformował. - A raczej jedno ciało i jeden szkielet.
Tym razem morderczyni odcięła swojej ofierze prawą rękę i lewą nogę, po czym przyszła je z powrotem, zamieniając miejscami. W skórze klatki piersiowej wycięła kilka otworów, w które powtykała kwiaty. Genitalia zamordowanego mężczyzny leżały obok, na porcelanowym talerzu, polane czymś przypominającym z wyglądu sos czosnkowy. Szkielet natomiast siedział po turecku, oparty kręgosłupem o ścianę. Ubrany był w czarną sukienkę. Czaszka obwiązana była różową chustką.
- Może to jakiś pracownik fabryki poczuł w sobie ducha marksizmu i postanowił rozpocząć rewolucję, zabijając swojego szefa? - zażartował sobie jakiś młody agent. Jack posłał mu spojrzenie pełne rozczarowania.
- Morderczyni musiała wiedzieć, że ma dużo czasu - zauważyłem. - Dlatego nie musiała zabierać ofiar do jakiegoś opuszczonego miejsca, jak do tej pory... Muszę porozmawiać z panią Bennet.
Jakiś czas później obudził mnie głos Hannibala.
- Will, dobrze się czujesz? - spytał, przykładając dłoń do mojego czoła.
- Sądzę, że tak - odparłem bez przekonania, podnosząc się.
- Załóż coś na siebie i chodź do salonu, masz gościa.
Z żalem opuściłem łóżko i ubrałem się. W salonie czekał na mnie Jack.
- Dlaczego nie odbierasz?
Był zły, z pewnością wiedział już o wczorajszym zajściu. Na szczęście, nie poruszył tego tematu tutaj. Nie odpowiedziałem na jego pytanie.
- Znaleziono kolejne dwa ciała - poinformował. - A raczej jedno ciało i jeden szkielet.
Tym razem morderczyni odcięła swojej ofierze prawą rękę i lewą nogę, po czym przyszła je z powrotem, zamieniając miejscami. W skórze klatki piersiowej wycięła kilka otworów, w które powtykała kwiaty. Genitalia zamordowanego mężczyzny leżały obok, na porcelanowym talerzu, polane czymś przypominającym z wyglądu sos czosnkowy. Szkielet natomiast siedział po turecku, oparty kręgosłupem o ścianę. Ubrany był w czarną sukienkę. Czaszka obwiązana była różową chustką.
- Może to jakiś pracownik fabryki poczuł w sobie ducha marksizmu i postanowił rozpocząć rewolucję, zabijając swojego szefa? - zażartował sobie jakiś młody agent. Jack posłał mu spojrzenie pełne rozczarowania.
- Morderczyni musiała wiedzieć, że ma dużo czasu - zauważyłem. - Dlatego nie musiała zabierać ofiar do jakiegoś opuszczonego miejsca, jak do tej pory... Muszę porozmawiać z panią Bennet.
co się wyobraziło to się nie odwyobrazi.
OdpowiedzUsuńPs. Sos czosnkowy nie świeci w UV.