Przebrali mnie w pomarańczowe ubranko i zaprowadzili do pokoju przesłuchań. Na przeciwko mnie usiadła kobieta odpowiedzialna za moje aresztowanie. Czułam wobec niej jakiś rodzaj niechęci, pewnie przez to, co powiedziała o moim mężu. Nie narzekał. Oczywiście, że nie narzekał. Od dawna nic nie mówił...
- Nie macie innego koloru? - spytałam. - W pomarańczowym nie jest mi do twarzy. Wolałabym butelkową zieleń.
- To aktualnie niemożliwe - odparła. Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, nachyliłam się w jej stronę i wyszeptałam teatralnie:
- Jest mi smutno, że nie rozumiesz znaczenia mojego zadania. Powinnaś. - Przez chwilę patrzyłam jej prosto w oczy, po czym odchyliłam się i patrząc się w sufit, zawołałam: - Wolałabym, żeby przesłuchiwał mnie ktoś inny!
Po chwili do pomieszczenia wszedł znajomo wyglądający mężczyzna. Nic nie powiedział, ale przesłuchująca mnie kobieta posłała mu spojrzenie pełne złości i wyszła.
- Znam cię - powiedziałam, gdy usiadł.
- Napisano kiedyś o mnie artykuł w jakimś brukowcu - odparł. Ja jednak nie czytałam gazet. Musiałam go gdzieś spotkać...
- Nie, to nie to... Już wiem! - Przypomniało mi się. - Jesteś chłopakiem mojego psychiatry. To znaczy, dawnego psychiatry, od trzech miesięcy u niego nie byłam - dodałam. Gdy to usłyszał, przyjrzał mi się badawczo. - Jesteście dalej razem, prawda? Tak słodko wyglądaliście - uśmiechnęłam się.
- Nie jesteśmy tu, żeby rozmawiać o moich związkach, tylko o twoim zadaniu - przerwał mi ostrożnie.
- Ach, tak! Będę szczera, spodziewałam się, że mnie złapiecie - wyznałam. - W końcu zabiłam trzy osoby.
- Siedem.
- Nie rozumiesz - westchnęłam. - Trzy osoby. I cztery... - chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedniego słowa. - Kreatury. Widzisz, poruszały się, jadły, żyły, ale nie były ludźmi - wyjaśniłam. - Należało je zabić.
Mężczyzna przyglądał mi się badawczo, nie zdradzając żadnych emocji.
- Ale może opowiem wszystko od początku, dobrze? - spytałam. Zgodził się, więc zaczęłam swoją opowieść. - Czułam, że coś jest nie tak. Po prostu czułam, więc pewnego dnia powiedziałam mężowi, że wyjeżdżam na kilka dni. Oczywiście nie wyjechałam. To znaczy, pojechałam do lasu i spałam w swoim samochodzie jedną noc. Następnego dnia niespodziewanie wróciłam. Nie uwierzysz, co zastałam - powiedziałam. Nadal czułam złość, gdy o tym myślałam. - Obce buty. Najciszej jak potrafiłam, zaczęłam sprawdzać cały dom. Drzwi do piwnicy były otwarte, więc zeszłam powoli. Nie widzieli mnie - uśmiechnęłam się. - Siedzieli na kanapie, Richard co prawda przodem do drzwi, ale głowę miał odchyloną do tyłu. Zakradłam się cichutko i przyłożyłam tej kreaturze dłonie do szyi. Richard nie zauważył noża, chciał mnie odepchnąć... A ja przecięłam temu czemuś tętnicę szyjną - powiedziałam z dumą. - Trochę to zszokowało mojego męża. W ogóle nie protestował, gdy przykuwałam jego ręce do rury, żeby mi nie uciekł. Ale wiesz, co było najgorsze? - spytałam.
- Nie wiem - odparł spokojnie. Myślałam, że wywołam w nim trochę więcej emocji.
- Miałam wtedy na sobie taką ładną bluzkę, ale poplamiłam ją krwią. Musiałam ją roztworzyć w kwasie, razem z resztkami ciała. Dalej mi smutno, jak o tym pomyślę...
- Resztkami? - zainteresował się.
- No tak - odparłam. - To co się nadawało, odkroiłam i zamroziłam. Nie wyobrażasz sobie jak długo nie musiałam kupować mięsa!
- Nie macie innego koloru? - spytałam. - W pomarańczowym nie jest mi do twarzy. Wolałabym butelkową zieleń.
- To aktualnie niemożliwe - odparła. Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, nachyliłam się w jej stronę i wyszeptałam teatralnie:
- Jest mi smutno, że nie rozumiesz znaczenia mojego zadania. Powinnaś. - Przez chwilę patrzyłam jej prosto w oczy, po czym odchyliłam się i patrząc się w sufit, zawołałam: - Wolałabym, żeby przesłuchiwał mnie ktoś inny!
Po chwili do pomieszczenia wszedł znajomo wyglądający mężczyzna. Nic nie powiedział, ale przesłuchująca mnie kobieta posłała mu spojrzenie pełne złości i wyszła.
- Znam cię - powiedziałam, gdy usiadł.
- Napisano kiedyś o mnie artykuł w jakimś brukowcu - odparł. Ja jednak nie czytałam gazet. Musiałam go gdzieś spotkać...
- Nie, to nie to... Już wiem! - Przypomniało mi się. - Jesteś chłopakiem mojego psychiatry. To znaczy, dawnego psychiatry, od trzech miesięcy u niego nie byłam - dodałam. Gdy to usłyszał, przyjrzał mi się badawczo. - Jesteście dalej razem, prawda? Tak słodko wyglądaliście - uśmiechnęłam się.
- Nie jesteśmy tu, żeby rozmawiać o moich związkach, tylko o twoim zadaniu - przerwał mi ostrożnie.
- Ach, tak! Będę szczera, spodziewałam się, że mnie złapiecie - wyznałam. - W końcu zabiłam trzy osoby.
- Siedem.
- Nie rozumiesz - westchnęłam. - Trzy osoby. I cztery... - chwilę zajęło mi znalezienie odpowiedniego słowa. - Kreatury. Widzisz, poruszały się, jadły, żyły, ale nie były ludźmi - wyjaśniłam. - Należało je zabić.
Mężczyzna przyglądał mi się badawczo, nie zdradzając żadnych emocji.
- Ale może opowiem wszystko od początku, dobrze? - spytałam. Zgodził się, więc zaczęłam swoją opowieść. - Czułam, że coś jest nie tak. Po prostu czułam, więc pewnego dnia powiedziałam mężowi, że wyjeżdżam na kilka dni. Oczywiście nie wyjechałam. To znaczy, pojechałam do lasu i spałam w swoim samochodzie jedną noc. Następnego dnia niespodziewanie wróciłam. Nie uwierzysz, co zastałam - powiedziałam. Nadal czułam złość, gdy o tym myślałam. - Obce buty. Najciszej jak potrafiłam, zaczęłam sprawdzać cały dom. Drzwi do piwnicy były otwarte, więc zeszłam powoli. Nie widzieli mnie - uśmiechnęłam się. - Siedzieli na kanapie, Richard co prawda przodem do drzwi, ale głowę miał odchyloną do tyłu. Zakradłam się cichutko i przyłożyłam tej kreaturze dłonie do szyi. Richard nie zauważył noża, chciał mnie odepchnąć... A ja przecięłam temu czemuś tętnicę szyjną - powiedziałam z dumą. - Trochę to zszokowało mojego męża. W ogóle nie protestował, gdy przykuwałam jego ręce do rury, żeby mi nie uciekł. Ale wiesz, co było najgorsze? - spytałam.
- Nie wiem - odparł spokojnie. Myślałam, że wywołam w nim trochę więcej emocji.
- Miałam wtedy na sobie taką ładną bluzkę, ale poplamiłam ją krwią. Musiałam ją roztworzyć w kwasie, razem z resztkami ciała. Dalej mi smutno, jak o tym pomyślę...
- Resztkami? - zainteresował się.
- No tak - odparłam. - To co się nadawało, odkroiłam i zamroziłam. Nie wyobrażasz sobie jak długo nie musiałam kupować mięsa!
bulbulbul.
OdpowiedzUsuń