piątek, 2 maja 2014


Zerwaliśmy się jak oparzeni. Natychmiast zaczęło się chowanie wszystkich przedmiotów, które mogłyby świadczyć o tym, że Will nie mieszka tu sam.
Koniec końców, gdy usłyszałem samochód na podjeździe siedziałem już w piwnicy, na jednej ze skrzyń. Drzwi frontowe otworzyły się z cichym skrzypnięciem, psy zaczęły ujadać niecierpliwie, a ja zdałem sobie sprawę, że moja koszulka została na kanapie.
Jasna cholera. Ostatnie czego mi potrzeba to to, by Jack Crawford znalazł mnie półnagiego w piwnicy Willa.
Straciłem poczucie czasu, kiedy tak wsłuchiwałem się w strzępy rozmów dobiegające z salonu. Wolf Trap było cudownym miejscem, ale dźwiękoszczelność nie była jego cechą.
W końcu samochód odjechał, a chwilę później Will otworzył drzwi do piwnicy.
- Czego do cholery on chciał? - Zapytałem.
Młodszy mężczyzna wcisnął mi w dłonie koszulkę. Podziękowałem skinieniem głowy. Nie miałem nerwów przepraszać za to, że przeoczyłem ją w pośpiechu i pozostawiłem na kanapie. Była nieźle wymięta, więc założyłem, że Will po prostu usiadł na niej, by ją ukryć, lub potraktować jako element wystroju wnętrza. Ubrałem ją na siebie w pośpiechu.
- Dwa kolejne morderstwa. Rozpruwacz z Chesapeake. Zabija zwykle w seriach po trzy-cztery osoby, następnie jest nieuchwytny, czasem nawet latami. Chcą go ująć, nim znów zniknie... - Wyjaśnił.
- Konsultowałem tą sprawę, nim ty w ogóle o niej usłyszałeś. Znam ją od podszewki. - Zauważyłem. - Miałem swoje podejrzenia, jednak...
- Abel Gideon, tak?
- Nie tylko. Rozpruwacz ma doświadczenie na gruncie medycznym i psychiatrycznym. Podejrzewa się, że kanibalizuje swoje ofiary, prawda?
- Dlatego zarzyna swoje ofiary w małych seriach. Inaczej mięso się psuje. - Zauważył.
Skrzywiłem się i podziękowałem w duchu za swoją rygorystyczną dietę.
- Wrobili mnie nie bez przyczyny, Will. To będzie ktoś o moim profilu. - Pokręciłem głową.
"Wyłączając weganizm" Przeszło mi przez myśl.
- Jack chciał mnie zabrać na miejsce zbrodni.
- Odmówiłeś.
- Nie mógłbym zostawić cię roznegliżowanego w piwnicy. - Uśmiechnął się. - Powiedziałem, żeby skontaktował się ze mną gdyby wypłynęły jakieś konkrety.
- Chcesz wrócić do konsultacji FBI... - Westchnąłem.
- Potrzebują mnie.
- Idioci. Oni wszyscy. - Objąłem go ramieniem i odprowadziłem na kanapę. - Jesteś pewien, że zasługują na twoją pomoc?
- Ludzie zasługują na życie. Nie robię tego dla Crawforda. - Zmarszczył brwi.
- Wiem. Jesteś dla nich za dobry. - Pokręciłem głową. - Zrobisz, co uważasz za stosowne.
- Martwisz się o mnie? - Will przyglądał mi się z zaskoczeniem.
- Chciałbym być jakkolwiek pomocny, albo chociaż nie być obciążeniem w tej sytuacji. - Przewróciłem oczami. - Przydałby Ci się ktoś, kto byłby dla ciebie wsparciem, czyż nie?
- Nadal nie jesteś w stanie uwierzyć, że chcę Ciebie? - Zapytał. - Chyba, że nadal będziesz tak narzekać, wtedy dwa razy się zastanowię ... - Pocałował mnie namiętnie, przypierając do oparcia sofy.
Przeszło mi przez myśl, że jest niewiarygodnie wygodna. W moim mieszkaniu stało małe dzieło sztuki, za które dałem krocie, a na którym nie dało się zbyt długo przesiadywać. Kupiłem ją jeszcze w poprzednim życiu, to jest, przed tym co zrobił ze mną były pacjent. Teraz zaczynałem doceniać inne przyjemności.
Miękkie oparcie, ciężar Willa powoli przenoszący się na moje kolana, jego niecierpliwe dłonie, znów znajdujące drogę do mojej skóry.
- Obiecuję, już ani słowa... - Wyszeptałem, ujmując w dłonie jego twarz i całując go namiętnie.
- Tak lepiej. - Uśmiechnął się, powoli ocierając się biodrami o moje. Zmrużyłem oczy i jęknąłem cicho.
- Jeśli będziesz grzeczny, może pozwolę Ci nadać nam tempo... - Jego dłonie odnalazły drogę do mojego paska i rozporka.
Ja chwyciłem go za biodra, przyciągnąłem do siebie bliżej i zacisnąłem, dłonie na jego pośladkach.
- Nie tak szybko, Frederick. - Przygryzł moją szyję tuż pod uchem, posyłając dreszcze po moich plecach. - Przeniesiemy się w wygodniejsze miejsce. - Zsunął się z moich bioder i pociągnął mnie za sobą do sypialni.
Usiadłem na łóżku i patrzyłem jak zdejmuje z siebie koszulę, spodnie, a następnie pchnął mnie lekko, by pozbyć mnie reszty garderoby. Chłonąłem widok jego ciała, tak doskonałego w moich oczach. Każdy, najdrobniejszy szczegół sprawiał, że narastało we mnie podniecenie.
Kiedy znów usadowił się na mnie, byłem pewien, że lada chwila nie wytrzymam, rzucę się na niego i nie będę przestrzegać żadnych narzuconych zasad. Zamiast tego Will mnie za nadgarstki, podtrzymując je nad moją głową i obsypywał pocałunkami moje obojczyki, mostek, delikatną, zabliźnioną skórę na brzuchu... Nie musiał mnie nawet krępować, bym mu uległ. Ale jego silny uścisk doprowadzał mnie do szaleństwa.

1 komentarz:

  1. wow wow uszanowanko wyzwanie takie podjęte wow wow frustracja taka duża życie takie ciężkie
    chodźmy spać.....

    OdpowiedzUsuń