- Willu Arthurze Grahamie. Ty skończony idioto. Kocham cię, nie rozumiesz tego?
Spojrzałem na niego zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Tym bardziej, nie w takim miejscu. Do tej pory myślałem, że Frederick po prostu docenia moje towarzystwo, nie mając na razie możliwości znalezienia sobie kogoś lepszego.
Dotknąłem jego dłoni.
- Też cię kocham - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. Ochroniarz spojrzał na nas z oburzeniem, jakbyśmy łamali jakieś niepisane reguły, czyniąc takie wyznania w areszcie.
Moja złość minęła i dopiero teraz dostrzegłem, w jakim złym stanie jest Frederick. Poczułem się winny. Niepotrzebnie byłem wobec niego taki chłodny.
- Był u ciebie lekarz? - spytałem, mając nadzieję, że Jack spełnił moją prośbę.
- Nie - odparł Frederick. - I nadal odmawiają mi wegańskich posiłków, więc nic nie jem.
Zakląłem cicho.
- Postaram się to załatwić - obiecałem. - Porozmawiam z Jackiem, postraszę go złożeniem jakiejś skargi.
- Koniec widzenia - oznajmił ochroniarz.
- Uważaj na siebie - powiedział Frederick na pożegnanie. Zignorowałem jego słowa i obiecałem, że zobaczymy się tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Jack znalazł mnie w łazience, gdzie próbowałem się uspokoić i odzyskać jasność myślenia.
- Musimy porozmawiać - powiedział.
- Owszem, musimy - odpowiedziałem ostro. - Zapewnij Frederickowi opiekę medyczną i wegańskie posiłki, albo oficjalnie oskarżymy cię o niehumanitarne traktowanie podejrzanych - zagroziłem. W tej chwili niewiele mnie obchodziło, że rozmawiam ze swoim przełożonym. Miałem świadomość, że nie wyrzuci mnie z pracy. Nie teraz, gdy zależało mu na złapaniu Rozpruwacza prawie tak mocno jak mi. Nie po tym, jak musiał tyle czasu zabiegać o mój powrót.
- Twoje prywatne zaangażowanie... - zaczął. Oczywiście, ochroniarz przekazał mu wszystkie szczegóły mojej rozmowy z Frederickiem. Czego innego mogłem się spodziewać...
- Moje prywatne zaangażowanie nie ma tu nic do rzeczy - przerwałem mu. Sam byłem zaskoczony swoją stanowczością.
Gdy Jack zgodził się na moje warunki, stwierdziłem, że mogę omówić z nim sprawę, z którą przyszedł.
- Czy możesz potwierdzić, że w tych dniach Hannibal był w domu? - spytał, pokazując mi listę z wypisanymi datami. Na pierwszy miejscu był dzień, w którym Frederick pojawił się pod moim domem w Wolf Trap, prosząc o pomoc. Cały ten dzień spędziłem właśnie tam, chcąc odpocząć. Inne daty nie mówiły mi zbyt wiele.
- Nie - odparłem. - Ale powinieneś spytać jego pacjentów. Ktoś na pewno będzie w stanie to potwierdzić.
- Hannibal powiedział, że nie miał w tych dniach pacjentów - powiedział Jack. Poczułem niejasne ukłucie zaniepokojenia.
- Abigail pewnie była wówczas w domu - stwierdziłem. Nie chciałem narażać jej na kontakty z FBI, ale najwyraźniej nie było innego wyjścia. - Porozmawiam z nią - zapewniłem.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Tym bardziej, nie w takim miejscu. Do tej pory myślałem, że Frederick po prostu docenia moje towarzystwo, nie mając na razie możliwości znalezienia sobie kogoś lepszego.
Dotknąłem jego dłoni.
- Też cię kocham - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. Ochroniarz spojrzał na nas z oburzeniem, jakbyśmy łamali jakieś niepisane reguły, czyniąc takie wyznania w areszcie.
Moja złość minęła i dopiero teraz dostrzegłem, w jakim złym stanie jest Frederick. Poczułem się winny. Niepotrzebnie byłem wobec niego taki chłodny.
- Był u ciebie lekarz? - spytałem, mając nadzieję, że Jack spełnił moją prośbę.
- Nie - odparł Frederick. - I nadal odmawiają mi wegańskich posiłków, więc nic nie jem.
Zakląłem cicho.
- Postaram się to załatwić - obiecałem. - Porozmawiam z Jackiem, postraszę go złożeniem jakiejś skargi.
- Koniec widzenia - oznajmił ochroniarz.
- Uważaj na siebie - powiedział Frederick na pożegnanie. Zignorowałem jego słowa i obiecałem, że zobaczymy się tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Jack znalazł mnie w łazience, gdzie próbowałem się uspokoić i odzyskać jasność myślenia.
- Musimy porozmawiać - powiedział.
- Owszem, musimy - odpowiedziałem ostro. - Zapewnij Frederickowi opiekę medyczną i wegańskie posiłki, albo oficjalnie oskarżymy cię o niehumanitarne traktowanie podejrzanych - zagroziłem. W tej chwili niewiele mnie obchodziło, że rozmawiam ze swoim przełożonym. Miałem świadomość, że nie wyrzuci mnie z pracy. Nie teraz, gdy zależało mu na złapaniu Rozpruwacza prawie tak mocno jak mi. Nie po tym, jak musiał tyle czasu zabiegać o mój powrót.
- Twoje prywatne zaangażowanie... - zaczął. Oczywiście, ochroniarz przekazał mu wszystkie szczegóły mojej rozmowy z Frederickiem. Czego innego mogłem się spodziewać...
- Moje prywatne zaangażowanie nie ma tu nic do rzeczy - przerwałem mu. Sam byłem zaskoczony swoją stanowczością.
Gdy Jack zgodził się na moje warunki, stwierdziłem, że mogę omówić z nim sprawę, z którą przyszedł.
- Czy możesz potwierdzić, że w tych dniach Hannibal był w domu? - spytał, pokazując mi listę z wypisanymi datami. Na pierwszy miejscu był dzień, w którym Frederick pojawił się pod moim domem w Wolf Trap, prosząc o pomoc. Cały ten dzień spędziłem właśnie tam, chcąc odpocząć. Inne daty nie mówiły mi zbyt wiele.
- Nie - odparłem. - Ale powinieneś spytać jego pacjentów. Ktoś na pewno będzie w stanie to potwierdzić.
- Hannibal powiedział, że nie miał w tych dniach pacjentów - powiedział Jack. Poczułem niejasne ukłucie zaniepokojenia.
- Abigail pewnie była wówczas w domu - stwierdziłem. Nie chciałem narażać jej na kontakty z FBI, ale najwyraźniej nie było innego wyjścia. - Porozmawiam z nią - zapewniłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz