niedziela, 11 maja 2014
Poranny rytuał składający się ze sprawdzania wiadomości, kawy i kanapek przerwał dźwięk zamka, a następnie skrzypienie drzwi. Wraz z całym stadem psów podniosłem głowę w stronę źródła dźwięku.
Will wszedł, jak zwykle obładowany reklamówkami z zakupami.
Uśmiechnąłem się na jego widok. Nie spodziewałem się go tak wcześnie.
- Nie mam babeczek, nie zdążyłbym zahaczyć o piekarnię i dotrzeć tu na rozsądną godzinę. - Skierował się prosto do kuchni. Oparłem się wygodniej na kanapie i czekałem, aż skieruje swoją uwagę na mnie, a nie na moje nawyki żywieniowe.
- I tobie też dzień dobry. - Rzuciłem, gdy znów pojawił się w salonie. Usiadł obok, a ja pocałowałem go czule. Rozluźnił się nieco, gdy objąłem go ramieniem i mógł oprzeć się o mnie wygodnie. Pozostawił 'Dzień dobry' jako bezgłośny, gorący oddech na mojej szyi.
To było coś, czego brakowało mi najbardziej, gdy przebywał w Baltimore. Jego bliskość. Normalność, jakiej niemal nigdy nie było w moim życiu.
Im dłużej o tym myślałem, tym pewniej przemawiała do mnie myśl, że tym co odczuwam może być coś więcej niż pragnienie i wdzięczność temu mężczyźnie. Byłem zbyt tchórzliwy, by choćby przed samym sobą przyznać co czuję. Nie zasługiwałem przecież na kogoś takiego, jak Will. Byłem zadowolony, dopóki chciał to ciągnąć, gotów na to, że mogę mu się znudzić w każdej chwili.
- Coś ciekawego? - Zapytał, kiedy mój wzrok zawiesił się na ekranie laptopa.
- Absolutnie nic. - Odwróciłem się, by znów móc go pocałować. Zdawało się, że czekał tylko na to.
Był niecierpliwy, jego dłonie niemal natychmiast znalazły się pod moją koszulą. Wziąłem głęboki wdech, gdy poczułem jak jego palce wodzą wzdłuż mojej blizny.
- Czy ty przypadkiem nie spieszysz się do pracy? - Podpuszczałem go, gdy chciał się wycofać.
- Spieszę się. - Przytaknął, rzucając mi nieme wyzwanie, swoim spojrzeniem.
Położyłem go na kanapie pewnym pchnięciem, po czym zacząłem rozpinać guziki jego koszuli, podążając ustami za każdym fragmentem skóry, jaki odsłaniałem.
Ciche westchnienia, jakie z siebie wydawał powinny być nielegalne. Droczyłem się, byle móc ich słuchać jak najdłużej.
Kiedy zsuwałem spodnie z jego bioder, poczułem jak telefon w ich kieszeni wibruje.
- Kocha, to poczeka. - Szepnąłem, przeciągając zębami po jego kości biodrowej. Musiałem położyć dłoń na jego torsie i przytrzymać go, by nie sięgnął po komórkę.
W końcu wplótł palce w moje włosy i pociągnął tak, bym utrzymywał kontakt wzrokowy. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, kiedy tak przejmował kontrolę.
Chciałem móc myśleć tylko o nim i o tym jak smakuje, kiedy przeciągam językiem po całej jego długości, ale ten cholerny telefon dzwonił i dzwonił i Will zdecydował się po niego sięgnąć, zrezygnowany. Nie sądził, że ja nic sobie z tego nie zrobię, jedynie przytrzymam go za biodra, nieco błądząc ustami ku jego brzuchowi.
- Halo, Jack? - Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Absolutnie nic sobie z tego nie robiłem. Teraz był ze mną i nie miałem ochoty się nim dzielić. Postanowiłem zostawić mu niewielki ślad, by o tym nie zapominał. Zabawnie słuchało się jak usiłuje zachować poważny ton, w trakcie rozmowy. Jeszcze zabawniej było zastanawiać się nad tym, czy Jack już się domyślił, czy powinienem znów zejść niżej.
Etykiety:
Dr Frederick Chilton
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
♥ ♥ ♥
OdpowiedzUsuńzły człowieku ♥