Sąsiedzi przywykli do tego, że od śmierci panny Levitzky nikt nie
zamieszkiwał domu o numerze dwadzieścia trzy - kobieta była bowiem starą
panną, jedyną córką państwa Levitzkich, umarła w pięknym wieku
osiemdziesięciu dwóch lat i świat byłby zupełnie o niej zapomniał, gdyby
nie pracownicy opieki socjalnej i lekarz, którzy odwiedzali ją raz w
miesiącu. Pogrzeb był skromny, cichy i prawdę mówiąc - wszyscy się go
spodziewali. Nikt jednak nie sądził, że po nim nastąpi zupełnie nowy
okres w życiu osiedla Violet Hill.
Pierwszym niepokojącym sygnałem
znienawidzonych przez wszystkich zmian było wejście ekipy remontowej.
Kilka miesięcy po tym jak poprzednia właścicielka odeszła, dwunastu
robotników pod czujnym okiem kierownika budowy pracowało od świtu do
nocy przez dwa tygodnie. Po tym czasie, na ich miejsce wkroczyła nieco
schludniej ubrana, ciszej zachowująca się trójka dekoratorów,
wymieniająca się planami architektonicznymi, tkaninami i surowymi
spojrzeniami. Czasem można było dostrzec ich, jak rysowali coś
niewątpliwie ważnego. Raz narysowali piękny trawnik i sadzawkę, dwa dni
później za domem można było usłyszeć radosny plusk wody.
Pewne było, że komukolwiek, kto zatrudnił tą ekipę zależało mu na czasie.
Wśród
sąsiadów zaczęły krążyć plotki, co nie jest przecież niczym
niespodziewanym. Jedni sądzili, że wprowadzi się tam jakieś młode
małżeństwo; inni, że może polityk, albo biznesmen.
Kiedy ekipa
opuściła teren posiadłości wszystkie plotkary osiedla Violet Hill
siedziały jak na szpilkach, nie mogąc doczekać się wieści o tym kto
zajmie miejsce szanowanej panny Levitzky.
Wiele osób próbowało
zaskarbić sobie miano tej, która pierwsza dojrzała na podjeździe
czarnego Bentley'a ale honor należy zwrócić pani Vantoch, która właśnie
wtedy zmywała naczynia i rozglądała się leniwie, co jakiś czas
dopatrując syna bawiącego się przed domem...
To nie tak, że nie chciałam pomóc przy rozpakowywaniu bagaży. Poza tym, nie było ich aż tak wiele.
Hannibal otworzył mi drzwi, a nim mój wzrok (dotychczas skryty za przyciemnianymi szybami)
przyzwyczaił się do blasku majowego słońca - William niósł już obie
moje torby i jeszcze ciągnął za sobą swoją walizkę. Wszystko wokół było
tak inne i nowe, że na krótką chwilę zapomniałam co mam zrobić i
stanęłam jak wryta, kierując oczy na posiadłość numer dwadzieścia trzy.
Była... piękna.
Ale
tego mogłam się spodziewać, skoro Hannibal to wszystko zaaranżował.
Wybrał najstarszy, najcudowniejszy dom w okolicy i uczynił go jeszcze
lepszym, o ile to w ogóle było możliwe.
- Abigail, uczynisz honory? - Zapytał, wyciągając w moją stronę klucze.
Były lżejsze, niż na to wyglądały. (Prawdopodobnie
były też o wiele nowsze, aluminiowe, robione na zamówienie i specjalnie
postarzone, ale i tak czułam się jakbym otwierała Disneyland).
Od
progu powitał mnie zapach farby i nieco zwietrzały już zapach kwiatów,
które stały na pięknym stoliku kawowym. Nieco zakręciło mi się od tego w
głowie.
Spodziewałam się, że wnętrza będą wykonane elegancko,
ale to co uderzyło mnie w nich najbardziej, to ich przytulność. Pikowane
fotele na rzeźbionych nóżkach, długie, burgundowe zasłony, drewniana
podłoga, a co najlepsze - kominek. (Taki prawdziwy kominek! Nie te
elektryczne co tylko wyświetlają obraz płomieni, nie gazowy który w
ogóle nie pachnie, tylko najprawdziwszy w świecie kominek). Na jego
użycie będę musiała poczekać kilka dobrych miesięcy, ale już wyobrażałam
sobie jak siedzę przy nim z książką i kubkiem gorącej herbaty..
- Jak ci się podoba? - Usłyszałam tuż za sobą cudowny akcent, gdy Hannibal położył dłoń na moim ramieniu w czułym geście.
- Mam... dom. - Szepnęłam, z niedowierzaniem, po czym odwróciłam się, by spojrzeć mu w oczy. - Jak mam ci dziękować?
- Poczekaj, aż zobaczysz biblioteczkę. - Uniósł kącik ust.
Nie
musiał mnie dłużej namawiać. Natychmiast ruszyłam wgłąb domu, by odkryć
wszystkie miejsca, które niedługo staną się dla mnie codziennością.
Nieprędko
powróciłam z tej wyprawy, zwabiona zapachem świeżej kawy wprost do
kuchni, gdzie Will i Hannibal rozmawiali przyciszonymi głosami. Obaj
wyglądali na zadowolonych, z pozoru zdystansowanych, ale dostrzegłam, że
ich dłonie nieśmiało stykają się ze sobą na stole opuszkami palców.
Postanowiłam zostawić ich samych sobie i jeszcze raz rzucić okiem na tą biblioteczkę...
No, ja Ci już pisałam komentarz, więc nie będę się powtarzać. Tylko tak głupio, jakby żadnego komentarza nie było pod pierwszą notką xD
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię <3