wtorek, 30 kwietnia 2013

Violet Hill

Sąsiedzi przywykli do tego, że od śmierci panny Levitzky nikt nie zamieszkiwał domu o numerze dwadzieścia trzy - kobieta była bowiem starą panną, jedyną córką państwa Levitzkich, umarła w pięknym wieku osiemdziesięciu dwóch lat i świat byłby zupełnie o niej zapomniał, gdyby nie pracownicy opieki socjalnej i lekarz, którzy odwiedzali ją raz w miesiącu. Pogrzeb był skromny, cichy i prawdę mówiąc - wszyscy się go spodziewali. Nikt jednak nie sądził, że po nim nastąpi zupełnie nowy okres w życiu osiedla Violet Hill.
Pierwszym niepokojącym sygnałem znienawidzonych przez wszystkich zmian było wejście ekipy remontowej. Kilka miesięcy po tym jak poprzednia właścicielka odeszła, dwunastu robotników pod czujnym okiem kierownika budowy pracowało od świtu do nocy przez dwa tygodnie. Po tym czasie, na ich miejsce wkroczyła nieco schludniej ubrana, ciszej zachowująca się trójka dekoratorów, wymieniająca się planami architektonicznymi, tkaninami i surowymi spojrzeniami. Czasem można było dostrzec ich, jak rysowali coś niewątpliwie ważnego. Raz narysowali piękny trawnik i sadzawkę, dwa dni później za domem można było usłyszeć radosny plusk wody.
Pewne było, że komukolwiek, kto zatrudnił tą ekipę zależało mu na czasie.
Wśród sąsiadów zaczęły krążyć plotki, co nie jest przecież niczym niespodziewanym. Jedni sądzili, że wprowadzi się tam jakieś młode małżeństwo; inni, że może polityk, albo biznesmen.
Kiedy ekipa opuściła teren posiadłości wszystkie plotkary osiedla Violet Hill siedziały jak na szpilkach, nie mogąc doczekać się wieści o tym kto zajmie miejsce szanowanej panny Levitzky.
Wiele osób próbowało zaskarbić sobie miano tej, która pierwsza dojrzała na podjeździe czarnego Bentley'a ale honor należy zwrócić pani Vantoch, która właśnie wtedy zmywała naczynia i rozglądała się leniwie, co jakiś czas dopatrując syna bawiącego się przed domem...


To nie tak, że nie chciałam pomóc przy rozpakowywaniu bagaży. Poza tym, nie było ich aż tak wiele.
Hannibal otworzył mi drzwi, a nim mój wzrok (dotychczas skryty za przyciemnianymi szybami) przyzwyczaił się do blasku majowego słońca - William niósł już obie moje torby i jeszcze ciągnął za sobą swoją walizkę. Wszystko wokół było tak inne i nowe, że na krótką chwilę zapomniałam co mam zrobić i stanęłam jak wryta, kierując oczy na posiadłość numer dwadzieścia trzy.
Była... piękna.
Ale tego mogłam się spodziewać, skoro Hannibal to wszystko zaaranżował. Wybrał najstarszy, najcudowniejszy dom w okolicy i uczynił go jeszcze lepszym, o ile to w ogóle było możliwe.
- Abigail, uczynisz honory? - Zapytał, wyciągając w moją stronę klucze.
Były lżejsze, niż na to wyglądały. (Prawdopodobnie były też o wiele nowsze, aluminiowe, robione na zamówienie i specjalnie postarzone, ale i tak czułam się jakbym otwierała Disneyland).
Od progu powitał mnie zapach farby i nieco zwietrzały już zapach kwiatów, które stały na pięknym stoliku kawowym. Nieco zakręciło mi się od tego w głowie.
Spodziewałam się, że wnętrza będą wykonane elegancko, ale to co uderzyło mnie w nich najbardziej, to ich przytulność. Pikowane fotele na rzeźbionych nóżkach, długie, burgundowe zasłony, drewniana podłoga, a co najlepsze - kominek. (Taki prawdziwy kominek! Nie te elektryczne co tylko wyświetlają obraz płomieni, nie gazowy który w ogóle nie pachnie, tylko najprawdziwszy w świecie kominek). Na jego użycie będę musiała poczekać kilka dobrych miesięcy, ale już wyobrażałam sobie jak siedzę przy nim z książką i kubkiem gorącej herbaty..
- Jak ci się podoba? - Usłyszałam tuż za sobą cudowny akcent, gdy Hannibal położył dłoń na moim ramieniu w czułym geście.
- Mam... dom. - Szepnęłam, z niedowierzaniem, po czym odwróciłam się, by spojrzeć mu w oczy. - Jak mam ci dziękować?
- Poczekaj, aż zobaczysz biblioteczkę. - Uniósł kącik ust.
Nie musiał mnie dłużej namawiać. Natychmiast ruszyłam wgłąb domu, by odkryć wszystkie miejsca, które niedługo staną się dla mnie codziennością.
Nieprędko powróciłam z tej wyprawy, zwabiona zapachem świeżej kawy wprost do kuchni, gdzie Will i Hannibal rozmawiali przyciszonymi głosami. Obaj wyglądali na zadowolonych, z pozoru zdystansowanych, ale dostrzegłam, że ich dłonie nieśmiało stykają się ze sobą na stole opuszkami palców.
Postanowiłam zostawić ich samych sobie i jeszcze raz rzucić okiem na tą biblioteczkę...


1 komentarz:

  1. No, ja Ci już pisałam komentarz, więc nie będę się powtarzać. Tylko tak głupio, jakby żadnego komentarza nie było pod pierwszą notką xD
    Uwielbiam Cię <3

    OdpowiedzUsuń